Wszystkie nasze dzienne sprawy. Recenzja książki Magiczna rana Doroty Masłowskiej
Mój pierwszy kontakt z twórczością Doroty Masłowskiej pamiętam doskonale. Był subtelny jak czołowe zderzenie ciężarówki z tramwajem. Wymęczona przygotowaniami do matury i pracą podczytywałam w wolnych chwilach Wojnę polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną na zmianę z Vonnegutem i obowiązkowymi lekturami. Mimo czytania i rozumienia treści na raty, Wojna… spełniła swoją rolę. Brutalnie zwróciła moją głowę w kierunku ludzi, na których dotychczas tylko zerkałam spod oka. Dałam sobie przyzwolenie na bycie obserwatorem rzeczy brudnych, niewygodnych, napakowanych karków uzależnionych od odżywek i drobnych przestępców z kolejnym wyrokiem za kradzież czteropaka piwa w sklepie.
Wszystko, czego się brzydzimy
Moja relacja z wydaną w sierpniu tego roku Magiczną raną jest już zupełnie inna. Czytałam ją cały dzień, i w autobusie, i na przystanku, przy wychodzeniu z pracy i podczas przygotowywania obiadu. Moje myśli zlewały się z myślami autorki, która w doskonały sposób opisuje współczesne społeczeństwo.
Odtrącane przez koleżanki dziewczyny pracują w piekarniach prowadzonych przez zblazowane businesswoman. Chłopak z baru z tostami chce w życiu tylko spokoju, a autystyczny chłopak nie może „wyzdrowieć” przez nadmiar glutenu w jedzeniu. Pomimo wyraźnego skupiania się na najsłabszych jednostkach, Masłowska tak naprawdę przedstawia czytelnikowi dwie zupełnie niepasujące do siebie grupy ludzi: przegranych i wygranych. Społeczeństwo przedstawione przez nią jest jak zdjęcie ulicy w dowolnym dużym mieście, tak dokładne i ostre. Każdy znajdzie w nim swój portret. Autorka jasno zaznacza istniejący kontrast, ale unika stawiania murów. Na bohaterów spadają nieszczęścia, krępujące sytuacje, mają niekończące się poczucie przegrania i zażenowania. Czasami chcą tylko zwinąć się na kanapie w kulkę i umrzeć, rzadziej uśmiecha się do nich okrutny los. Z pewnością jest to pomysł, który sprawia, że fikcyjne postacie są nam, czytelnikom, jeszcze bliższe. Śmiejemy się z ich upadków – jednocześnie upadamy sami.
Przykry ciężar kolektywu
Dorota Masłowska stosuje też pewien zabieg, który na większość społeczeństwa może działać jak płachta na byka. Obnaża naszą bylejakość, opisuje klony chodzące po ulicach. Nie jest to zwykłe mówienie gorzkiej prawdy, którą tak zachwycamy się w niektórych książkach. A raczej dogłębnie rozczarowująca refleksja dotycząca życia wśród stada bliźniaczo podobnych do nas osobników. Autorka pisze z wielką dozą krytycyzmu, rzucając prawdą w oczy tak, jak rzuca się garść ziemi na umieszczoną w grobie trumnę.
Gorzkie leczy najlepiej
Magiczna rana nigdy się nie goi. Wyrastają na niej grzybki halucynki i naparstnica, muchołapki łapią w zielone zęby jadowite osy. Proza Doroty Masłowskiej jest jak wiecznie zielona dżungla, pełna jadowitych pająków i trujących kwiatów. Nieustannie wyrasta w niej coś nowego, nie da się jej objąć umysłem w całości. Właśnie za to ją lubię – za brak delikatności, wymówek, aby omijać niektóre tematy szerokim łukiem. Konfrontuje czytelników z ludzką głupotą, beznadzieją istnień powołanych do życia w pośpiechu i w bylejakości, z egzystencjami skazanymi na porażkę. Zawartości książki daleko jednak do bycia pesymistycznym manifestem, po którym na dobre zniechęcicie się do Masłowskiej. Dajcie sobie szansę na literackie doznania z gatunku nieprzyjemnych, a wszystkie inne lektury staną się spacerem po różanym ogrodzie. Krótko mówiąc – potraktujcie Magiczną ranę jak syrop z cebuli. Źle smakuje? To znaczy, że jest bardzo zdrowy!
Czy wiesz, że na naszej stronie możesz przeczytać, po jakie reportaże warto sięgnąć we wrześnie?