Literatura, która uspokaja. Recenzja książki „Mógłby spaść śnieg”.
Bywają historie, których czytanie powoduje, że odpływamy do innej rzeczywistości. Jesteśmy tylko my, nasze myśli i emocje oraz literatura pozwalająca na chwilę relaksu. O tym, jak ważne są momenty czytelniczego zapomnienia, doskonale wie Jessica Au. Autorka książki Mógłby spaść śnieg stworzyła ujmującą historię rodzinną usłaną płatkami kwitnącej sakury.
Literatura azjatycka zazwyczaj kojarzy się polskim czytelnikom z wydawnictwem Tajfuny, które doskonale wprowadza nas w świat pisarzy z Dalekiego Wschodu. Jednak książka Mógłby spaść śnieg została wydana nakładem ArtRage, co pozwala odkryć wspaniałą autorkę, dotychczas w Polsce zupełnie nieznaną.
W tej krótkiej opowieści rysuje ona obraz relacji matki z córką, przedstawiając ich spotkanie w Tokio. Kobiety decydują się na krótki urlop, podczas którego wyruszają w podróż zarówno po Japonii, jak i w głąb własnych uczuć. Pozornie chłodna i emocjonalnie niedostępna córka mierzy się ze wspomnieniami z wczesnej młodości oraz czasów studenckich. Odkrywając historie kolejnych członków rodziny w anegdotyczny (a przy tym nieco chaotyczny) sposób, maluje słowami portrety najbliższych. Poznajemy nieszczęśliwie zakochanego wujka-samotnika sprzedającego ptaki, intrygującą panią profesor, siostrę głównej bohaterki, a także samą matkę.
Jest to poruszająca, łagodna powieść drogi, podczas której odnajdujemy wewnętrzną harmonię.
Główne bohaterki stapiają się w jedno. Obie są bardzo poukładane, ale też nieco wycofane z życia społecznego. Młodsza cały czas szuka bezpiecznej przystani, starsza uzyskała już pozorną stabilizację. W duszach gra im jednak coś innego – strach o przyszłość. Przybiera on różne oblicza: melancholii, smutku czy nawet frustracji. Zapomniane tajemnice rodzinne, zagubione zdjęcia i ukochane bibeloty z dzieciństwa tworzą ich prawdziwe oblicza. Jest to zupełnie inne ujęcie postaci kobiecej, która zazwyczaj jest centralną i najważniejszą bohaterką swojej historii. Tu staje się po części tłem, co mocno odbiega od współcześnie popularnego modelu. Matka i córka niczym szczególnym się nie wyróżniają, ale to tylko nadaje im atrakcyjności. Nieśmiałe dziewczyny dostały w ich osobach mocną podporę. Wszystkie przecież składamy się z mniejszych i większych problemów.
I czułam się wtedy absolutnie sobą, a świat otwierał się przede mną jak wielki lej prowadzący od ziemi pod moimi stopami, przez gęstwinę liści, aż do nieba.
Historia, która się rozgrywa na naszych oczach i w naszych duszach, ma jasny początek i koniec, jak strony starannie złożonego origami. Każdy z jej elementów tworzy piękną całość. Bohaterki przemierzają kolejne ulice, zanurzają się w miejskiej kulturze i atmosferze. Opisy jedzenia, herbaciarni, kafejek i wystaw, które odwiedzają, są tak żywe i realistyczne, że czytelnik może poczuć smak sushi na języku, zapach wonnych naparów w nozdrzach i ciepło kubków z aromatycznym napojem w dłoniach.
Zakończenie opisywanej podróży pełnej niepowtarzalnych chwil nie jest końcem, ale raczej początkiem nowego rozdziału w życiu matki i córki. Autorka chce uświadomić czytelnikowi, że prawdziwą przygodą jest wyprawa w głąb siebie, z bliskimi, kochanymi osobami u boku. Zaparzcie więc sobie filiżankę zielonej, aromatycznej herbaty i zanurzcie się razem z Jessicą Au w opowieści, w której czas zwalnia, a wyobraźnia rozwija się jak kwiat lotosu w japońskim ogrodzie.
Przeczytaj także Tajniki przekładu. Wywiad z tłumaczką, Kają Makowską